Współczesny Hogwart

Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


    Faye Puttock

    Faye Puttock
    Faye Puttock


    Liczba postów : 65
    Płeć : Female

    Faye Puttock Empty Faye Puttock

    Pisanie by Faye Puttock Czw Kwi 04, 2013 2:10 am

    Faye Puttock

    Krótki wstępik, wybaczcie, na przekór regułom, ale czasami nie da się inaczej – w przypadku Faye niezbędny do przetrawienia karty będzie tyci tyci spojler na temat jej historii. Otóż, Faye, z powodów wyjaśnionych poniżej cierpi na całkowity zanik pamięci i nie ma zielonego pojęcia, kim tak naprawdę jest. Jako jednak że jest to potencjalnie istotna informacja, postanowiłam Wam przybliżyć wszystko, co ja o Faye wiem (poza jej prawdziwym imieniem i nazwiskiem, damy mają swoje sekrety). Informacje oznaczone gwiazdką pochodzą więc z drugiego życia Faye (to też wyjaśni się poniżej). Te bez gwiazdki, analogicznie, przedstawiają stan faktyczny.

    A. Dane personalne

    1. Imiona: Faye *
    2. Nazwisko: Puttock *
    3. Data urodzenia: 23 czerwca 1988 * / 25 grudnia 1988
    4. Miejsce urodzenia: Swansea, UK * / Canterbury, Kent, UK
    5. Miejsce zamieszkania: West Kensington, London, UK
    6. Czystość krwi: czysta
    7. Teleportacja: już nie

    B. Więzy rodzinne

    1. Rodzina: ktokolwiek widział, ktokolwiek wie */ tatuś łajdak, mamusia przezorna, a babcia Węgierka
    2. Pokrewieństwo: brak
    3. Status majątkowy: przeciętny

    C. Kariera

    1. Ukończona szkoła: Durmstrang
    2. Referencje zawodowe: Pierwszym, czym zajęła się jeszcze przebywając w szpitalu to bufetowanie – tam ją panowie psychiatrzy umieścili, żeby budowała swoje życie od nowa i to jakoś do niej przylgnęło, przez ten jej anielski spokój, przez to umiłowanie czystości i porządku (ta, jasne, czysty bufet szpitalny) i przez tą naturalną lekkość w kontaktach z ludźmi. Potem były różne szemrane bary i knajpy, wiadomo, wariatki mają ciężko z zatrudnieniem, ale przynajmniej zebrała dużo doświadczeń, nie?
    3. Wykonywany zawód: kelnerka w Małej Norwegii
    4. Zarobki: niskie

    D. Wygląd

    1. Podstawowe informacje

    • Wzrost: 5’3”
    • Budowa ciała: smukła
    • Kolor oczu: orzechowe
    • Kolor włosów: gorzkie i czekoladowe
    • Cechy charakterystyczne: blizna po poparzeniu na prawej łopatce

    2. Opis szczegółowy:
    Faye jest niepozorna. Na pierwszy rzut oka prawdziwa z niej dziewczyna z sąsiedztwa. W szczególności, że nigdy nie przykłada wagi do makijażu i ma go na sobie tylko wtedy, gdy jakaś nadgorliwa koleżanka machnie go jej na zapleczu. Wiecie, naturalność i te sprawy, a może po prostu skromność? Francuzi zawsze twierdzili, że dusza człowieka odbija się na jego twarzy. Bzdura bo bzdura, ale… Niepozorna. To takie pierwsze wrażenie.
    Pomaga temu też fakt, że jest dość niziutka. Wprawdzie nigdy nie odmawia ładnym butom na obcasie, jednak nie zmienia to faktu, że sięganie do najwyższych półek nie jest jej specjalnością, a ludzie czasami nie zauważają jej w kolejkach. Spokojnie, przywykła. Uśmiecha się tylko spokojnie i pozwala im na wszystko, taka dobra dusza.
    Twarz ma ładną, symetryczną, chociaż jej usta zawsze wyglądają tak, jakby ktoś bezczelnie rozciął ją na pół. Nie żartuję. Faye ma je tak szerokie, że powinno być to zakazane. Może i jest, a ona nie pamięta? Haha, żarcik kosmonaucik.
    Dobrze, że przynajmniej nadrabia oczami, uszkami, noskiem, ramionami, rączkami… Szczerze? Dobrze, że ma takie duże te usta, bo inaczej umarłaby z próżności nad tym, jakie w niej wszystko proporcjonalne, a tak to dziewczyna przynajmniej ma jakiś tam ciężarek, co ją trzyma u ziemi.
    Ubiera się skromnie, spokojnie. Niedrogo, bo jej nie stać, niekrzykliwie, bo nie lubi. Zwykle nosi sukienki, bo łydki zawsze miło poeksponować, często też odsłania łopatki (nierządnica), żeby całemu światu pokazać bliznę, z której jest… dumna. Mówiłam, wariatka.
    Włosy zwykle związuje, taka praca, zresztą, loki zawsze próbują jej wpaść do oczu. W jej poukładanym świecie nie ma miejsca na taką swawolę. Jest za to miejsce na króciutkie kolczyki, zawsze te same, które na pożegnanie dostała od swojego lekarza prowadzącego.

    E. Charakter

    1. Opis charakteru:
    Faye nigdy nie będzie już człowiekiem, którym była, nie jest warte mojego czasu takie przybliżanie wam jej przeszłości. Pozwólcie więc, że skupię się na tym, co udało jej się wypracować przez ostatnie lata. Jest tego wiele, bo żaden człowiek nie umie żyć w pustce, przynajmniej nie wtedy, gdy z całych sił walczy, by nie oszaleć.
    Tym, co definiuje Faye jest przede wszystkim uprzejmość i spokój. Nie jestem pewna, skąd jej się to bierze, podejrzewam, że to ta jej angielskość kipi nieujarzmiona ramą charakteru. Niemniej jednak gdy inni w jej życiowej sytuacji wpadaliby w dziką panikę, ona zamyka to wszystko w sobie i nawet ciche jęknięcie się nie wydostanie, zapewniam.
    Ok, czasem. Bardzo rzadko. Przysięgam, prawie nigdy. Po prostu… Ona ma problem z pamięcią, tak, ale nie tylko z tą, co już odeszła. Nie. RA rzadko występuje odosobnione. Zwykle w komplecie ma piękne AA. Faye w dość ograniczonym ale jednak stopniu ma problemy z tworzeniem nowych wspomnień. Zdarza jej się więc wejść gdzieś i nie móc odtworzyć drogi do wyjścia. Zapomnieć, kim jest człowiek, z którym właśnie rozmawia (a którego dopiero co poznała). Wtedy panikuje. Ale czy nie jest to usprawiedliwione?
    Dobrze, dobrze, trochę blefowałam z tym spokojem. Wiem, skąd czerpie jego lwią część. Z organizacji. Życie Faye byłoby niczym bez systemu, który pomogli jej wyrobić sobie magomedycy. Nie jest taka uporządkowana z natury – to jej sytuacja życiowa zmusiła ją do uporządkowania i uczyniła z tego jej naturę. Wiele rzeczy zapisuje sobie na malutkich karteczkach, które zawsze ma przy sobie (tak radzi sobie w pracy). Stara się też bazować na zwyczaju, powtarzać swoje zachowania, żyć wedle jasno określonego planu, wedle stałej repetycji – bo pamięć habitualna jest silniejsza, zapisana głębiej, a więc i bezpieczniejsza.
    W tej wielkiej samotności i pustce, nie znała wszak nawet siebie, pomogła Faye przede wszystkim jej łatwość do zjednywania sobie ludzi. Miła, uśmiechnięta, czarująca, nie ma z tym żadnych problemów. Lubi nawet poflirtować i chociaż od wypadku była na paru randkach, nigdy nie posunęła się dalej niż do nieśmiałego pocałunku. Boi się. Boi się jak diabli, że gdzieś tam w tej białej plamie jest miłość jej życia.
    Chcecie wiedzieć, czego jeszcze się boi? Burzy. Pająków. Zielonych skarpetek (nie żartuję, ludzie boją się takich rzeczy; zresztą, strach ten przyniosła ze sobą podświadomie z życia przed wypadkiem, Stiepan Fiodorowicz zawsze nosił zielone skarpetki). Utraconych wspomnień. O tak. Bo chociaż bardzo chciałaby je odzyskać, jednocześnie część jej błaga los o to, żeby nic z nich nie przeciekło, tak jakby przeczuwała, że czyha tam na nią coś złego.
    Ponadto jest cicha, cichuteńka (chociaż mnóstwo gada – cicho gada, no) i kocha porządek ponad wszystko. To też część jej wariactwa. Musi sprzątać, bo plamy jako takie wyprowadzają ją w równowagi psychicznej i popychają w stronę powrotu do Munga.

    2. Ciekawostki:

    • Zainteresowania: Biografie (nie żartuję, ma obsesję na punkcie czytania o życiu innych ludzi; wy byście nie mieli, cwaniaki?).
    • Ulubione: Herbata jaśminowa (ta, z której otwierają się kwiatki), mugolski jazz i różowe tabletki.
    • Inne: Pies rasy pies, rozmiar XXL, kolor błotny.

    F. Przeszłość
    Zacznijmy może od końca, dobrze? Łatwiej nam będzie zrozumieć Faye jako tą, którą jest teraz, jeśli nie będziemy znali Faye, którą była kiedyś. Oczywiście, z racji tego, że jestem straszną gadułą, tamtą Faye też poznamy – nawet w szczegółach. Tyle że na to będzie trzeba trochę poczekać.
    Czternastego lutego 2008 roku w jednym z pokoi Dziurawego Kotła znaleziono młodą dziewczynę, która nie miała pojęcia, kim jest. Żaden z pracowników Kotła nie był w stanie powiedzieć o niej niczego przydatnego – ot, zjawiła się parę miesięcy temu, płaciła regularnie, rzadko wychylała się z pokoju. Na szczęście w jednej z szuflad znajdował się Brytyjski paszport opatrzony jej zdjęciem. Paszport Faye Puttock.
    Dziewczynę odstawiono do Munga, bo nikt tak naprawdę nie wiedział, co z nią zrobić. W szczególności, że wydawała się jakaś… dziwna. Dobra, dobra, dziołcha nie pamięta, kim jest, oczywiście, że zachowuje się nieprzewidywalnie. Jednak nie chodziło tylko o to. Jak ona mówiła! Po angielsku, owszem (a potem okazało się, że również i po rosyjsku, i po węgiersku), ale bez jakiegokolwiek akcentu. Jakiegokolwiek. Nikt nie mógł ustalić, jak to brzmiało, ba, trudno było rozpoznać poszczególne słowa, tak były zniekształcone.
    Niemniej, Faye odstawiono do Munga i tam mądrzy magomedycy ustalili, że dziewczynę trzasnął ktoś Obliviate na tyle silnym (a raczej: na tyle nieuważnym), że doszło do całkowitej utraty pamięci. Zwykle w przypadku takich traum i uszkodzeń mózgu ludziom znikało kilka ostatnich lat, może kilkanaście. Jednak zaklęcie było wyjątkowo mocne, rzucający – wyjątkowo niezdany, a RA tak całkowite, że biedulka nie miała szans na odzyskanie czegokolwiek. Mogiła, po prostu, w szczególności, że takie RA prawie nigdy nie jest samotne, nie, zwykle dochodzi do tego AA, a więc przynajmniej częściowe problemy z pamięcią tymczasową i tworzeniem nowych wspomnień… Co was będę zanudzać. Magomedycy pokręcili głowami, załamali ręce i zamknęli ją na oddziale psychiatrycznym.
    W tak zwanym międzyczasie rozpoczęły się poszukiwania rodziny dziewczęcia, jednak ni w kota, nikt nie znał żadnej Faye Puttock, nie tylko urodzonej w Swansea, ale i gdziekolwiek. To komplikowało nieco sprawę. W szczególności, że żadna rodzina czarodziejska nie była skoligacona z Puttockami, a jeśli dziewczyna była mugolaczką, to szanse na to, że rodzina najzupełniej w świecie postanowiła również o niej zapomnieć, rosły.
    Tak więc szukali i szukali, a Faye też szukała, tyle że miejsca we wszechświecie. Na oddziale spędziła długie trzy lata, bo do takich rzeczy nie dochodzi się w dwa dni. Gdzieś po drodze jej pamięć habitualna przypomniała sobie trochę to, jak mówiła w domu – a może po prostu podłapała to od lekarzy? – i brzmiała teraz jak prawdziwy cockney. Próbowała rzucać zaklęcia, lecz choć jej ręce instynktownie układały się w odpowiednich pozycjach, usta milczały i niewiele z tego wychodziło. Wyglądało na to, że czymkolwiek zajmowała się przed wypadkiem, już raczej do tego nie wróci.
    Były jednak dni, gdy z radością odkrywała tajemnice swojego pochodzenia. Jak choćby wtedy, gdy odezwała się do jednego z zagranicznych pacjentów po rosyjsku i jej lekarz prowadzący uznał to za znak, że uczyła się kiedyś w Durmstrangu. Albo o, kiedy jedna z magomedyczek powiedziała jej, że blizna na łopatce pochodzi od smoczego ognia. Smoczego ognia! Czy to nie świetne?
    Raz, tylko raz, przestraszyła się siebie z tamtych lat. Było to dnia, w którym personel szpitala porzucił opinię o szlamowatości jej krwi. Ale o tym nie tu i teraz, to jest niespodziewanka.
    Tak więc minęły jej te lata, a gdy już wydawała się wystarczająco samodzielna, pani bufetowa, która miała do niej słabość, załatwiła jej mieszkanie w piwnicy jej koleżanki i tak z pracy w kolejnych knajpach utrzymuje się aż do dziś.
    To co, że większość czasu spędza leżąc na łóżku i gapiąc się w sufit? No co? Gdyby pamiętała, byłoby jeszcze gorzej, bo pamiętałaby to:
    Urodziła się nie w Swansea a w Kent, co samo w sobie jest o wiele lepszą miejscówką na start. Jej ojciec był łajdakiem, matka – przestraszoną i niemą na swoje krzywdy idiotką. Może i wszystko skończyłoby się dobrze, może i nigdy nie zostałaby Faye, ale na jej nieszczęście wybuchła wojna, w której nie omieszkał wziąć udziału tatuś, po złej stronie barykady, oczywiście. Wojna jak to wojna, dopóki nie zaczęli przegrywać koledzy ojczulka i grunt się całej rodzince, do tej pory żyjącej wszak dość beztrosko, nie zaczął palić pod nogami. Nastąpiło tu klasyczne ratowanie kapitału, to jest córki – jako że była w wieku już prawie szkolnym, pod pozorem rozpoczęcia edukacji w Durmstrangu matce udało się wsadzić ją w pociąg do Budapesztu, skąd miała ją wnuczka siostry prababci naszej bohaterki. Skomplikowane jak skomplikowane, tonący trzyma się brzytwy i to w ostatnim momencie, bo tatusia w tydzień później zgarnęli do Azkabanu, a mamusię oskubali do ostatniego knuta.
    Dorastała więc nasza dziewoja, której wcale nie było Faye, na Węgrzech, dokładniej: w zapchlonej dziurze niedaleko Debreczyna, a także na dalekiej i zimnej północy. Były to miejsca tak różne, że aż niepodobna. Ale po kolei.
    Dom rodziny jej matki (która sama nigdy na Węgrzech nie była, gdyż emigrowała, jak się już pewnie domyślacie, matki babcia, równa kobita) był spokojny, cichy i przytulny, taki, jaki powinien być dom. Zajmowano się tam gotowaniem, piciem winka i… polowaniem na smoki. Stąd ta blizna, widzicie, bo nie-Faye kiedyś pisklątko tak urządziło, co to się wykluło z jajka, które wujek przyniósł do chałupy. Życie w tym smoczym zakątku było miłe i pełne miłości; miłości, której nigdy wcześniej nie znała.
    Z kolei Durmstrang… Cały przesiąknięty czarną magią, robił na niej wrażenie co najmniej odpychające. Jedyne, co jej się w nim podobało, to Stiepan Fiodowicz, który zresztą sprawił, że placówki nigdy nie ukończyła – uciekła z nim z ósmego roku i już nigdy nie wróciła, tak nigdy nigdy, w końcu jej kochaś miał jako takie znajomości i załatwił jej pracę amnezjatora bez odpowiedniego papierka.
    Tak sobie żyli na zupełnie innej wsi, dla odmiany Łotewskiej, od czasu do czasu odwiedzając ciocię i wujka, i pewnie żyliby tak do dzisiaj, nie oszukujmy się, ona go kochała jak kurczaczek, no, wszystko we Wszechświecie, gdyby nie to, że któregoś dnia Stiepan Fiodorowicz był nieuważny i dał się przyłapać w scenie niewymagającej dalszych wyjaśnień z Nadieżdą Iwanowną, cóż, zdarza się, jak napisał klasyk.
    Nie-Faye przyjęła to ciężko, ona go tak kochała, musicie to, kurczaczek, zrozumieć, bo inaczej w życiu nie pojmiecie, dlaczego machnięciem różdżki pokroiła sukinkota na kawałki, chociaż brzydziła się krwią i śmiercią, i kochała wszystko, co żywe.
    Potem, na wpół w obawie przed aresztowaniem, na wpół w niezrozumiałej potrzebie ukarania się, załatwiła sobie szybko lewe papiery (co to dla czarodzieja?) i raz dwa znalazła się w Londynie. Czemu akurat w Londynie? Cóż, mówiłam – na wpół w niezrozumiałej potrzebie ukarania się. W głowie nie-Faye zrodziło się poczucie, że jest zbrodniarzem stulecia, że zawsze była, bo miała to w krwi swojej po tatusiu i że w związku z tym powinna pójść i po raz pierwszy od tylu lat spojrzeć mu w twarz.
    Tyle że a. do Azkabanu nie wpuszczają turystów b. ona nigdy nawet nie dotarła do Azkabanu, bo zatrzymała się w Dziurawym Kotle, na tyle starczyło jej sił, a tam już położyła się na łóżku i z drobnymi przerwami leżała na nim przez parę miesięcy.
    Źle z nią było, oj źle, i nie chodziło nawet o niemoc, która ją ogarnęła. Nie. Najgorsze były te ataki paniki, te wybuchy w środku nocy, te łzy i to sumienie, które ją mordowało. Nic dziwnego, że zrobiła to, co zrobiła, to, co umiała robić najlepiej – a w tym stanie nie umiała tego zrobić precyzyjnie, przesadziła, może specjalnie, może chciała się ukarać ostatecznie? Głupi tylko jednak ci magomedycy, że nie sprawdzili ostatniego zaklęcia rzuconego z jej różdżki.


      Obecny czas to Pon Maj 13, 2024 5:23 pm