Współczesny Hogwart

Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


    Victor C. Heggard.

    Victor C. Heggard
    Victor C. Heggard
    Chłopiec z zapałkami


    Liczba postów : 26

    Victor C. Heggard. Empty Victor C. Heggard.

    Pisanie by Victor C. Heggard Nie Kwi 28, 2013 6:00 pm

    Victor C. Heggard

    A. Dane personalne

    1. Imiona: Victor Clement
    2. Nazwisko: Heggard
    3. Data urodzenia: 29 sierpnia 1989 roku
    4. Miejsce urodzenia: Londyn
    5. Miejsce zamieszkania: Brak
    6. Czystość krwi: Półkrwi
    7. Teleportacja: tak

    B. Więzy rodzinne

    1. Rodzina:
    Co piątek Matka występuje na scenie Theatre Royal. Ubrana w piękne suknie wsiada do eleganckiego auta razem z Ojciem, to on zawiezie ją na Dury Lane a potem zasiądzie w loży honorowej by oklaskiwać występ swojej ukochanej. Z niecierpliwością czekam na ten dzień kiedy będę na tyle duży - nigdy nie definiują słowa duży - bym mógł pojechać razem z nimi. Przyklejam nos do zimnego szkła, świat za szybą jest taki wielki, patrzę jak odjeżdżają.
    Co piątek moja Matka występuje na scenie w Theatre Royal.
    Kiedy mówię o tym głośno - a mówię o tym rzadko - widzę zmieszanie w oczach ogłuszonych krzykami.
    Matka zawsze nosi piękne suknie, długie suknie, czuję się przy niej jakby zatrzymano czas. Obejmuje mnie swoimi kościstymi ramionami, pachnie tak odurzająco, mieszanka zapachów mówiąca mi gdzie była, co widziała. Ciężkie perfumy na bazie piżma, zawsze wierzę, że to piękny krzew. Równie piękny jak ona, pełen kolców, niedostępny - rosnący gdzieś na najwyższych górskich szczytach. Gdziekolwiek jestem szukam krzaku piżmowca. A ludzie znowu się dziwią i po raz kolejny widzę zmieszanie w ich oczach.
    Czuję też zapach papierosów, gryzie moje nozdrza, oczy mi łzawią. Nie lubię go chociaż wiem, że jest nieodzowną częścią Matki tak jak jej miękkie, jasne włosy ścięte wedle najnowszej mody i te brązowe oczy, nie lubię go ale czuję wszędzie, nawet na języku. Nie wypuszczam jej jednak z rąk, choć uścisk trwa krótko - zbyt krótko, znowu czuję zimno.
    Co piątek mój Ojciec otwiera drzwi eleganckiego samochodu, wiezie ją na Dury Lane, po czym zasiada w jednej z honorowych lóż i oklaskuje ukochaną.
    Ojciec nosi za dużą marynarkę. Zawsze kiedy zamykam oczy widzę tę marynarkę. Ukrywa w niej cukierki ślazowe, czuję ich słodki smak. Jest cichy i czasem zgarbiony, widzę jak wodzi za Matką wzrokiem, widzę w nich miłość. Ojciec kocha tylko Matkę, kocha ją tak bardzo, że już dla mnie - dla nas - nie starczy, istnieje tylko ona. Patrzę na tę miłość i czuję się szczęśliwy, czuję się bezpieczny. Wiem, że światy mogą się walić a Ojciec wciąż będzie ją kochać, wiem, że słońce może nie wzejść na nieboskłon - on wciąż będzie ją kochał. Nie musi kochać mnie, wystarczy mi wygrzewanie się w blasku ich uczucia, starczą mi słodkie cukierki, wystarczy kiedy ściska moją dłoń gdy przechodzimy na drugą stronę ulicy.
    Z niecierpliwością czekam na dzień w którym będę wystarczająco duży by mogli zabrać mnie ze sobą. Nigdy nie określili co to dokładnie znaczy - nie wiem dokładnie czy chodzi o kryterium wieku czy tego jaki jestem w środku. Chyba bardziej tego jaki jestem w środku, oni widzą więcej. Moi rodzice, ich nie da się okłamać.
    Mówią, że ich już nie ma. Krzyczą do mnie - krzyczeli kiedy miałem lat dziesięć, że Matka skoczyła, że nie żyje. Pamiętam, leżałem w łóżku i przed oczami widziałem jej ostatni lot, piękną suknię falującą na wietrze, jej modną fryzurę i brązowe oczy. Rozpostarte ramiona - tak samo jak wtedy gdy biegłem ku niej mając lat pięć, biegłem z nadzieją na poczucie ciepła jej ciała. Bicia jej serca.
    Jej serce przestało bić.
    Krzyczą do mnie, że nie ma też Ojca. Był pijakiem, mówią, był nieudacznikiem, zniszczył wszystko. Zniszczył nas. Naszą rodzinę. Ja widzę tylko jak miał złamane serce, jak zgasła miłość w jego oczach, jak każdy dzień stracił sens.
    Tyle, że to wszystko nie jest prawdą. To wszystko fałsz. Moi rodzice są ze mną. Zawsze.
    Co piątek Matka występuje na scenie w Theatre Royal. Ubrana w piękne suknie wsiada do eleganckiego auta razem z Ojciem, to on zawiezie ją na Dury Lane a potem zasiądzie w loży honorowej by oklaskiwać występ swojej ukochanej.
    2. Pokrewieństwo: Vincent Heggard, brat.
    3. Status majątkowy: Bardzo bogaty.

    C. Kariera

    1. Ukończona szkoła: Slytherin
    2. Referencje zawodowe:
    Jestem nikim.
    Jestem wszystkim.
    Jestem sobą.
    3. Wykonywany zawód: -
    4. Zarobki: -

    D. Wygląd

    1. Podstawowe informacje

    • Wzrost: Sto dziewięćdziesiąt dwa centymetry.
    • Budowa ciała: W szkole krzyczeli do mnie, że jestem patyczakowaty, że nie mogę latać na miotle czy biegać za piłką bo nie pasuję.
    • Kolor oczu: Piwne. Lubię mówić, że są czarne.
    • Kolor włosów: Jasny, jak matki
    • Cechy charakterystyczne: Nie wiem. Jestem taki jak inni.

    2. Opis szczegółowy:
    Opowiem Ci historię o chłopcu z zapałkami.
    Możesz go spotkać niemal wszędzie i zobaczyć niemal w każdym. Wcale nie różni się od Ciebie, Twojego wuja, matki, siostry, brata, ojca. Wasze oczy różnić się mogą jedynie barwą, czasem kształtem, ale to wciąż te same oczy - choć on często trzyma swoje zamknięte.
    Czasem stoi na środku ruchliwej ulicy w wielkiej metropolii. Napierają na niego dźwięki, napierają obrazy, tysiące takich jak on (dlaczego więc wydają się tak różni, tak inni?) przechodzą, popychają się łokciami, łańcuchy świetlne pośpiechu. Zaciska powieki, zasłania uszy dłońmi, próba izolacji, ucieczki przed tym co straszne, co nienaturalne.
    Chłopcze z zapałkami, nie rozumiesz - świat nie jest miejscem bajkowym.
    Gdy przyjdzie mu ochota będzie chodził po ulicach w piżamie - bo czym ona różni się od zwykłego ubioru. Podaj mu definicję spodni, czy muszą być uszyte z określonego materiału? Albo mieć odgórnie dany wzór. Kto ustala podobne reguły? Nieustannie zadaje to pytanie, pewnie spytał nawet i Ciebie, nigdy nie uzyskał odpowiedzi. Zwala się na ład społeczny, na zasady, na moralność - jakby moralność obchodziło co na siebie wciągasz. Gdy przyjdzie mu ochota pomaluje twarz na biało, wyciągnie kolorowe piłeczki i zacznie żonglować. Torba wydaje się nie mieć dna, znajduje w niej diabelskie kije. I zapałki.
    Zabawa z ogniem, nie widzi w świecie nic bardziej pociągającego.
    Chłopiec z zapałkami, kukiełka na sznurkach, siatka na wietrze.
    Możesz spotkać go niemal wszędzie i zobaczyć w każdym, zobacz, dzisiaj siedzi przed Tobą. Co widzisz? Pewnie siebie, w jego czarnych oczach, wpatruje się w Ciebie tak uważnie. Przechodzi Cię dreszcz. Jego włosy są jasne, jak Matki - choć mógłby je przyciąć, odwiedzić dawno nie widzianego fryzjera. Tego samego do którego prowadziła go babcia, jeszcze za czasów dzieciństwa. Strasznego, przerażającego, z sumiastymi wąsami i wielkim brzuchem. Śmiał się rubasznie, śmiał za głośno. Jego uszy nie lubią głośnych dźwięków. Brał w ręce nożyce i ciął. Ciach. Ciach. Ciach. Kolejne części Chłopca z zapałkami spadają na ziemię, widzi w nich cząstki siebie, pada na kolana i przyciska do piersi. Czemu zabierasz mi mnie?! - pyta ze łzami w oczach. Wtedy pojawia się babka, podnosi go z kolan i krzyczy. Znowu robisz wstyd, dlaczego? Dlaczego nie możesz być taki jak inne dzieci?!
    Ale przecież jest taki jak inne dzieci.
    Nie różni się niczym. Ma oczy, usta, nos, dwie ręce, dwie nogi? Co go deklasuje? Ubiór? Jak każdy chłopiec, nosi spodnie i koszule, co z tego, że czasem od piżamy? Co w jego wyglądzie sprawiło, że odwróciłaś wzrok kiedy byliście mniejsi, ale już na tyle duzi by wiedzieć jak ranić się wzajemnie?
    Chłopiec z zabawkami nigdy nie znajduje odpowiedzi na swoje pytania. Tylko nowe, kolejne i kolejne, spirala bez odpowiedzi.
    Widzisz - już go nie ma. Posłał Ci ostatni uśmiech, ostatnie badawcze spojrzenie i biegnie już przed siebie, biegnie w świat. Do innych takich jak on, choć wciąż nie może ich znaleźć. Na głowie kapelusz, na ramieniu przewieszona torba, cały dobytek życia w kilku sentymentalnych gratach.
    A na Sali balowej w najpiękniejszym hotelu w mieście wciąż trwa bal, ludzie tańczą i tańczą, mały chłopiec ukrywa się pomiędzy nimi obserwując swoją Matkę i Ojca, piękne kobiety i mężczyzn, próbuje być taki jak on… tyle, że wciąż jest za mały.
    Nigdy nie będzie dość duży.


    E. Charakter

    1. Opis charakteru:
    Nic nie smakuje jak cukierki ślazowe wyciągane z kieszeni za dużej marynarki Ojca.
    Wiele rzeczy nie smakuje tak jak wtedy gdy do domu wracała Matka. Oświetlała całe pomieszczenie, od razu czułem się znacznie bezpieczniej. Swobodniej. Przyjemniej. Byłem niczym ćma na oślep lecąca ku źródle blasku, umierająca w jego gorącu.
    Boję się ciem, przeraża mnie ich prawdziwość.
    Za Matką szedł Ojciec w za dużej marynarce, potem sięgał do kieszeni i wyciągał cukierki ślazowe, one już nie smakują tak samo. Nic nie smakuje tak samo.
    Byłem.
    Byłem w tylu miejscach świata. Słońce paliło moją skórę - a wciąż odmarzały mi palce. Byłem w tylu różnych zakamarkach. Na targach i w nowoczesnych sklepach. Przed oczyma widzę obrazy tak wielu słodkości. Fikuśnych lizaków. Wymyślnych czekoladek. Zawijanych żelków. Jabłek w karmelu. Chmur uwięzionych na patyku. Kwaskowatych proszków wysypywanych na język. Kolory. Kolory. Kolory. Kolory. Najróżniejsze ich odcienie. Całe tęczowe kramy. Bajki wychodzące poza ramy książek. Jednak nic nigdy nie smakowało tak jak cukierki ślazowe z kieszeni Ojca. Schowane w metalowym, poobijanym pudełeczku.
    Gdy siedzimy obok siebie pytam - Ojcze, czy masz jeszcze te słodycze? Kręci głową i odwraca wzrok. Jego oczy są takie puste. A jednak krzyczą, tęsknię!
    Matka zawsze siada po drugiej stronie i łapie mnie za rękę, uciekając przed spojrzeniem Ojca. Nie rozumiem dlaczego.
    Zawsze są ze mną. Wszędzie są ze mną. Ich oczy to moje oczy, moje uszy należą do nich. Czasem słyszę bicie trzech serc dochodzące z mojej piersi.
    Czasem żadnego.
    W środku nocy budzę się zlany potem, krzyczę choć z moich ust nie wydobywa się żaden dźwięk.
    Popatrz na mnie.
    Człowiek wędrujący.
    Nie mam wiele. Nie potrzebuje wiele. Trochę monet w kieszeni i dziwnych papierowych banknotów o szorstkiej fakturze. Wystawiam kapelusz, ludzie wysypują co im zbędne. To miły gest z ich strony. Oddawanie sobie tego, co niepotrzebne. Ciążące. Innym może okazać się pomocne. Wiem o tym dobrze. Miedziaki z kieszeni zamienić można na kawę czy kanapkę. Kanapkę na bezzębny uśmiech bezdomnego z drugiego końca ulicy. Bo nigdy nie potrafią odpowiedzieć na moje pytania.
    Mam w głowie tak wiele pytań. Torba pusta - głowa przepełniona. Mam w głowie tak wiele słów. Nie lubię ich wypowiadać, dawać im krótkiego życia w świecie zewnętrznym bo widzę ludzkie twarze. Widzę jak przewracają oczyma. Jak ich mięśnie się napinają a wzrok ucieka. Widzę jak przygryzają i oblizują wargi. Chcą uciec. Czemu?
    Znowu nie wiem.
    Przecież nie kłamię. Nie mówię nie prawdy. Nie stwarzam fałszywych wizerunków. Nie naumyślnie. Kiedy nie jestem pewny, milczę. Milczę przez większość czasu bo wiem tak mało, kryją się przede mną wszystkie odpowiedzi. Rozumiem. Nie jestem dość duży by zrozumieć. Wciąż jestem dzieckiem. Patrzę na świat i widzę czystość - dlaczego próbujesz zabrudzić moje oczy. Musze uciekać od wszystkich krzywdzących słów, ich ostrych końców, szpilek które ranią. To boli kiedy podnosisz głos, nie rób tak więcej, nie widzisz? Twoja prawda nie jest moją. Twój świat to nie mój. Nie naruszam Twojej wolności czemu więc dotykasz moją. Dlaczego próbujesz mi zabierać samego siebie.
    Jak babcia, ubierająca mnie we wszystkie drapiące swetry, prowadząca za rękę do fryzjera, każąca stać w kącie i krzycząca, że nie jestem jak inne dzieci. Przecież jestem. Popatrz babciu - jestem taki sam. Nie różnię się niczym.
    Na każdym kroku wytykają mnie palcami i mówią, że różnię wszystkim.
    A ja pytam ich - dlaczego tego nie widzicie?
    Smaków. Zapachów. Piękna. Miłości.
    Momentów. Oddechów. Uderzeń serca.
    Wiatru. Słońca. Chmur. Deszczu.
    Kwiatów. Zwierząt. Trawy. Zieleni. Życia.
    Uderzeń serca. Oddechów. Momentów.
    Śmiechu. Pocałunków. Naszych sukcesów. Naszych porażek.
    Łez. Zimna. Samotności. Beznadziei. Złamanych obietnic.
    Nadziei. Wschodu słońca. Nowego dnia. Niebieskiego nieba. Zielonej trawy.
    Stoję pośród was a wy mnie nie widzicie - nie widzicie tego co wzajemne. Wystarczy otworzyć oczy.
    Popatrz w moje. A zobaczysz siebie.
    Twoje piękno.
    Twój strach.
    Twoje obawy.
    Twoje nadzieje.
    To czego się boisz.
    To przed czym uciekasz.
    To na co czekasz.
    Czemu czujesz się niekomfortowo?
    Chodź ze mną - złapiemy się za ręce i szaleńczym pędem pobiegniemy przed siebie. Znajdziemy budkę w której sprzedają kolorowe lody. Kiedy ładnie poproszę pan posypie je świecącą, słodką posypką, będą wyglądać jak tęcza. Tęcza zamknięta w ramach wafelka. Pobiegnijmy dalej, do parku, połóżmy się na trawie i spójrzmy w niebo. Widzisz chmury? Są chmurami a często próbujemy nadać im inne kształty. Dajmy być im sobą.
    Chmura ma w końcu kształt chmury, nie dziecka, kwiatka czy lizaka.
    Wieczorem pójdziemy na rynek i wśród tłumu ludzi zaczniemy tańczyć. Wyciągnę swoje kule do żonglerki, swoje zabawki, wyciągnę ogień. A Ty, Wy będziecie klaskać i będziecie ze mnie dumni, Matka zawsze powtarza, że mam wielki talent. Spędzimy razem piękny dzień na drugim końcu świata - a może właśnie w domu.
    Bo czym jest dom?
    Gdzie jest dom?
    Gdzie jest mój Dom?
    Szukam już tyle lat i wciąż nie mogę go znaleźć.
    Cukierki ślazowe nie smakują już tak samo.
    Nic nie smakuje jak cukierki ślazowe wyciągane z kieszeni za dużej marynarki Ojca.


    2. Ciekawostki:

    • Zainteresowania: Kuglarstwo, literatura, podróże. Nowe smaki i zapachy. Teatr. Gra na wiolonczeli. I skrzypcach, okazjonalnie.
    • Ulubione: Cukierki ślazowe z kieszeni za dużej marynarki Ojca. Ciężkie perfumy mamy. Wschody słońca. Krańce świata.
    • Inne: Wciąż szuka pięknego krzewu piżmowca. Ma ogniście czerwone kwiaty i ostre kolce. Zielone liście. Rośnie na niedostępnych szczytach górskich, gdzieś pośród chmur.

    F. Przeszłość
    Gdzie jest mój Dom?
    Zawsze pytałem o to babci gdy jej szczupła, szorstka dłoń zaciskała się na moim nadgarstku. Zawsze mówiła do mnie, chodź - wracamy do domu.
    Ale to przecież nie był mój Dom.
    Wielki budynek, ogromne okna - a tak ciemno w środku. I zimno, nawet w środku lata. Na zewnątrz zawsze świeci słońce. Trawa jest zielona. Niebo niebieskie. Słychać śmiech. Widać cień bawiących się dzieci. Wołali - Victorze! Victorze, chodź do nas! Victorze, dlaczego siedzisz uwięziony w czterech ścianach?
    Wyciągałem ku nim ręce.
    Gdy wreszcie udawało mi się uciec, wszystko znikało. Padał deszcz. Zagajnik pokrywało błoto. Nie było słychać zabawy.
    Jej cień padał na mnie, zasłaniając wszystkie promienie.
    Nawet dzisiaj pytasz mnie gdzie jest mój dom a ja tylko wzruszam ramionami. Nie wiem. Wciąż go szukam. Idę przed siebie. Zatrzymuje się czasem, przed oczyma tyle pięknych miejsc, zatrzymuje się i myślę. To tutaj. To jest TO miejsce. To mój Dom.
    Potem okazuje się fałszywym wizerunkiem. Mami mnie swoim pięknem. Obiecuje wygody. Obiecuje ciepło.
    Zawsze jest mi tak bardzo zimno.
    Nigdy nie wracam, bo nie mam gdzie wracać. Wszystko jest nieustającym elementem podróży. Ciągłym poszukiwaniem. Jestem chłopcem który w wielkim świecie puścił dłoń Matki. Rozdzielili nas ludzie, fale świetlne pośpiechu - widzę ją wciąż lecz nie mogę jej dotknąć.
    Dobrze wiem, że tam gdzie ciepło jej ramion - tam właśnie jest mój Dom.
    Zamykam oczy. Zmorzył mnie sen.
    I widzę tyle twarzy. Które były przy mnie kiedyś. Które wciąż są ze mną. Które pojawią się w przyszłości. Bliższej. Dalszej. Tysiące twarzy, a może to tylko jedna? Czasem mam wrażenie, że każdy jest moim bratem, niskimi dźwiękami instrumentów smyczkowych. Czasem, że Matką, ciepłymi ramionami i perfumami na bazie piżma, tego pięknego krzewu. Czasami, że nią, słodką przyjaciółką z okresu dzieciństwa, ciepło jej dłoni gdy inni nosili czerń. Czasem piastunką z pierwszych lat szkoły, kasztanowe włosy w których chowałem się przed światem. Świat próbuje być groźnym miejscem, wciąż przywdziewa maskę strachu. Osiłków którzy chcą zadać mi ból a ich wysiłki są tak śmiesznie marne - śmieje się w głos a oni próbują dalej. I dalej. I dalej. Kolejne uderzenia.
    Czuję w ustach metaliczny smak krwi a przecież - a przecież to nic. To nieważne. To nieistotne.
    Wyciągnę z torby ten magiczny kijek, ten którego nie wolno mi podpalić. Słowo, wygięcie nadgarstka. Jestem jak nowy.
    Nie zabieraj mi siebie, to jedyne co mam.
    Wszystko inne nie jest moje.
    Ten zimny dom.
    Ten pusty hotel.
    Te monety w kieszeni.
    Ta poprzecierana kurtka w plecaku.
    To wszystko jedyne przypadkowe zdarzenia, elementy, to nie jest moje - to nie jestem ja. To nie są fragmenty mojego Domu, to nie są pamiątki po Matce.
    Wciąż jestem chłopcem. Małym chłopcem który stoi przy oknie. Opiera głowę o zimną szybę.
    Widzę Matkę w pięknej sukni. Dziś piątek. Widzę ojca, jak biegnie by otworzyć jej drzwi. Eleganckim autem pojadą na Dury Lane. Matka wystąpi na scenie Theatre Royal. Ojciec zasiądzie w loży honorowej by oklaskiwać ukochaną.
    Wciąż nie wiem kiedy nadejdzie ten dzień i będę na tyle duży by pojechać z nimi.

      Similar topics

      -

      Obecny czas to Nie Kwi 28, 2024 1:42 am