Współczesny Hogwart

Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


    Bonnie Fitzroy

    Bonnie Fitzroy
    Bonnie Fitzroy


    Liczba postów : 54
    Płeć : Female

    Bonnie Fitzroy Empty Bonnie Fitzroy

    Pisanie by Bonnie Fitzroy Pon Lip 01, 2013 12:10 am

    Bonnie Fitzroy

    A. Dane personalne

    1. Imiona: Bonnie Margaret
    2. Nazwisko: Fitzroy
    3. Data urodzenia: 01/08/1993
    4. Miejsce urodzenia: Glasgow
    5. Miejsce zamieszkania: Londyn
    6. Czystość krwi: Niemagiczna
    7. Teleportacja: tak

    B. Więzy rodzinne

    1. Rodzina: Wszyscy dobrze wiemy, od czego ma się starsze siostry. Raz – żeby podkradać im ciuchy, dwa – żeby podkradać im kosmetyki i trzy – żeby miały fajnych, starszych kolegów (tylko ich to akurat nie zawsze można podkradać). Moja starsza siostra jest naprawdę najlepsza na świecie, ale zdecydowanie nie sprawdza się w żadnym z tych trzech powyższych. I nawet – chyba na złość – jest niższa ode mnie, więc gdyby jakimś cudem udało jej się kupić coś, co można by nazwać ubraniem, na mnie byłoby przykrótkie, to strasznie frapujące. Chociaż z drugiej strony, już samo pójście na zakupy byłoby ogromnym krokiem do przodu. Bo Gabrysia to taki typowy mózgowiec, który twierdzi, że szminka jest fe, a tusz do rzęs to w ogóle koniec świata. Od niepamiętnych czasów staram się ją ubrać w coś, co miałoby chociaż kształt, ale nie, Bonnie zajmij się czymś pożytecznym. I nie potrafi zrozumieć, że to taka moja osobista praca na rzecz społeczeństwa. Kolegów też fajnych nie ma, bo przy chłopcach strzela pokazowego rumieńca numer cztery i wieje gdzie pieprz rośnie, a jeśli już z jakimś porozmawia, to pewnie będzie to jakiś mózgowiec, wiecie tych z gatunku Teorii wielkiego podrywu tylko prawdziwych i zdecydowanie mniej komunikatywnych i co ja biedna mam z nimi robić? Ale poza tym, Gabrysia jest najlepszą siostrą ever. Jak byłyśmy małe, zawsze potrafiłyśmy się dogadać, zawrzeć sojusz przeciwko rodzicom i nawet wymyśliłyśmy swój własny język. Kontakt nam się nie urwał nawet wtedy, gdy na półtora roku trafiła do Harvardu, studiować coś bardzo pożytecznego i mądrego, chyba fizykę, ale jakoś nie dam sobie ręki uciąć. Ale teraz już nie studiuje bo jest z niej straszny uparciuch i przemęczyła się, chociaż wszyscy jej mówili, że nie wolno. Przynajmniej wróciła do Londynu, mieszkamy razem i jest naprawdę mega.
    To tyle o mojej siostrze.
    Poza nią mam jeszcze rodziców. To przecież jasne, każdy ma rodziców. To znaczy każdy poza sierotami i innymi pokrzywdzonymi przez los ludźmi. Ja miałam w życiu szczęście i mam ich dwoje, a dokładniej mówiąc: mamusię i tatusia. Uwielbiam słuchać historii o tym, jak się spotkali i chociaż znam już chyba każdy możliwy szczegół, nie przegapię okazji, by posłuchać jej znowu. Wiecie, to jedna z takich miłości od pierwszego wejrzenia – dawno, dawno temu, jeszcze za czasów studiów (bo oni oboje siedzą w medycynie, to takie straszne przeznaczenie!) mieszkali obok siebie w akademiku i pewnego dnia tata zobaczył mamę na korytarzu i powiedział, że kiedyś zostanie jego żoną. Jak powiedział, tak zrobił. Bo tatulek ogólnie taki jest. To znaczy, stanowczy. Jak coś sobie postanowi to umarł w butach. Ale uwierzcie, że tego wcale tak nie widać: jak się uśmiecha, to ma dołeczki w policzkach, a poza tym ma na imię Edwin. A znacie kogoś kto ma na imię Edwin i byłby srogi? No właśnie. Mama tak dla odmiany nazywa się Barbara i nie jest chirurgiem plastycznym jak tatuś, tylko zajmuje się rehabilitacją dzieci. Zawsze chciałam być taka jak ona, bo wystarczy raz na nią spojrzeć i od razu wiadomo, że to taka kobieta o złotym sercu, która każdemu przychyliłaby nieba, a tak naprawdę wystarczy, że zrobi lemoniadę. Bo jej lemoniada jest najlepsza na świecie.
    Moja rodzinka jest naprawdę duża, mogłabym wam opowiedzieć mnóstwo historii o dziadziusiu Hergerze, który wykłada fizykę na Harvardzie, o ciociach, wujkach, kuzynach i kuzynkach, ale chyba powinnam pomalować paznokcie.
    2. Pokrewieństwo: Gabrielle Fitzroy - siostra
    3. Status majątkowy: Bardzo bogaty

    C. Kariera

    1. Ukończona szkoła: Hufflepuff
    2. Referencje zawodowe: Jakoś takoś nigdy nie czułam pociągu, żeby zrobić coś ze swoim życiem i iść do pracy, bo i po co? Kiedy moja starsza siostra chodziła z psami, ja chodziłam na zakupy, a gdy ona bawiła się w pokojówkę, ja piłam drinka (bezalkoholowego) z palemką przy basenie. I naprawdę nie rozumiałam po co to wszystko, przecież jak się tatusia pogłaszcze po łysince, to tatuś da swoją kartę kredytową i wszystko cacy. Schody się zaczęły, kiedy skończyłam szkołę – Bonnie to, siamto i owamto. To wyjechałam z Gabrysią do Stanów, tylko że ona poszła na studia, a ja dostałam rolę w jednym z amerykańskich sitcomów. Pewnie teraz byłabym światową gwiazdą kina, gdyby nie to, że ci w telewizji się zupełnie nie znają i zdjęli serial z anteny po pierwszym sezonie. Potem prawie udało mi się nagrać własny singiel (mówiłam, że ładnie śpiewam?), ale jakoś tak się złożyło, że najpierw zerwałam z chłopakiem, który był też moim producentem i nie wyszło. Wróciłam więc do Wielkiej Brytanii i pewnego pięknego dnia spotkałam w barze redaktora naczelnego pewnej gazety, który szybko zaproponował mi pracę (a teraz przynajmniej pięć razy dziennie powtarza, że to najgorsza decyzja w jego życiu). I w ten oto sposób zostałam dziennikarką!
    3. Wykonywany zawód: dziennikarka śledcza w Merlin's Beard na pół etatu
    4. Zarobki: niskie

    C1. Studia

    1. Wyniki owutemów: 1. Zaklęcia – P
    2. Ttransmutacja - N
    3. Eliksiry - P
    4. Zielarstwo - Z
    5. Historia magii - T
    6. Mugoloznawstwo - P
    2. Kierunek studiów:
    3. Rok studiów: I (od przyszłego roku studenckiego)

    D. Wygląd

    1. Podstawowe informacje


    • Wzrost: 169 cm
    • Budowa ciała: Zadbana
    • Kolor oczu: Szary
    • Kolor włosów: Blond
    • Cechy charakterystyczne: Szpilki!


    2. Opis szczegółowy: Czy wiedzieliście, że imię Bonnie pochodzi z języka szkockiego i oznacza ładna? To całkiem zabawne, zwłaszcza, że zdaję sobie sprawę, że jestem ładna. Z resztą, tak samo jak i cała reszta dziewcząt. Wychodzę z założenia, że nie ma brzydkich kobiet, są tylko te niezadbane. Czasami przechodzą mnie zimne dreszcze, gdy mijam na ulicy jakąś naprawdę ładną dzierlatkę w przepoconych dresach i z rozczochraną fryzurą, którą chciałoby się jedynie posadzić w salonie piękności i kazać jej zrobić manicure. Naprawdę nie rozumiem co kieruje takimi przypadkami, które każdego ranka wyciągają z szafy pierwszą napotkaną rzecz, a ubrania kupują na wyprzedażach w sklepach sportowych. Wiem, że nie powinno się składać obietnic, bo nie zawsze można ich dotrzymać, ale ja mogę obiecać wam, nawet z ręką na sercu, że nigdy nie zobaczycie mnie poza domem w powyciąganym swetrze, z nieułożonymi włosami i bez zrobionego makijażu. I paznokcie, nie zapominajmy o paznokciach, bo na ich punkcie mam małego bzika. Zawsze są czyste, schludnie spiłowane i pociągnięte lakierem w delikatnym kolorze, naprawdę nie lubię przesadyzmu. Dbam o siebie, bo uważam, że to pierwszy krok do sukcesu. Powiedzmy sobie szczerze, wszyscy ludzie sławni są piękni, zadbani i bogaci, dlaczego więc niektórzy myślą, że mogą coś w życiu osiągnąć, zupełnie spychając na drugi plan swój wygląd? No właśnie o to mi chodzi. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem żadną Barbie, nie bywam na solarium i nie kładę na twarz tapety. Uważam, że makijaż powinien jedynie podkreślać atuty urody, a nie je ukrywać.
    Moim największym atutem są oczy – duże, sarnie o szarych tęczówkach, otoczone firaną rzęs. To u nas rodzinne, wystarczy spojrzeć na Gabrielle i od razu widać, że jesteśmy siostrami. To znaczy, pewnie byłoby widać, gdyby nie uważała tuszu do rzęs za zło piekielne i tak dla odmiany kiedyś go użyła. Wróćmy jednak do tematu. Brwi mam cienkie, ładnie wyregulowane i często je marszczę, zwłaszcza wtedy, kiedy mówię. Usta zwykle maluję bezbarwnym błyszczykiem, żeby wydawały się ciut szersze. Mój nosek jest prosty i wąski, choć czasami odnoszę wrażenie, że zbyt długi, ale czego nie da się załatwić odrobiną makijażu. Buzię mam też długą i pociągłą, ale niestety nie mogę pochwalić się tak ładnie zarysowanymi kościami policzkowymi jak moja siostra, dlatego też róż stał się moim najlepszym przyjacielem już w piątej klasie. Rozwiewając wszystkie wasze wątpliwości, mój kolor włosów jest całkowicie naturalny, nigdy ich nie farbowałam i nie zamierzam tego robić dopóki nie będę musiała. Mało kto może poszczycić się tak złotym odcieniem blondu, a ja jestem z niego szczerze dumna. Nie mam swojej ulubionej fryzury, lubię z nimi eksperymentować. Czasami noszę włosy proste, czasami pozwalam im opadać na ramiona w postaci naturalnych fal, a czasami, gdy mam dzień leniuszka i naprawdę nie mam ochoty stać przed lustrem z lokówką, związuję je na czubku głowy w schludną kitkę.
    Nie jestem ani wysoka, ani niska – mierzę sobie prawie sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i nie kłóćmy się już o ten jeden brakujący. Sylwetkę mam zgrabną i wysportowaną bo i o nią dbam. Dieta to moje drugie imię, choć naprawdę uwielbiam ciastka i nigdy nie potrafię ich sobie odmówić. W ramach rekompensaty, biegam każdego ranka i ćwiczę przynajmniej dwa razy w tygodniu.
    Ubieram się raczej dziewczęco. Uwielbiam sukienki i spódniczki w pastelowych barwach lub o kwiecistych wzorach, choć naprawdę nie lubię koloru niebieskiego. Spodnie też lubię, choć i w nich staram się wyglądać kobieco. Dopasowany żakiet i okropnie skrojony żakiet to naprawdę duża różnica. Muszę też dodać, że wprost uwielbiam szpilki i ciężko przyłapać mnie w jakichkolwiek innych butach. No właśnie, buty. To taka moja mała obsesja. Mam ich naprawdę mnóstwo i odkąd zamieszkałam w Londynie, mają swoją własną szafę. No dobrze, trzy szafy. Ale nic na to nie poradzę, że one wołają mnie z wystaw sklepowych!

    E. Charakter

    1. Opis charakteru: Cześć, jestem Bonnie Fitzroy i uosabiam wszystko to, czego najbardziej zazdrościsz innym, skondensowane w jeden pięćdziesięciokilogramowy, trzepoczący rzęsami, wiecznie uśmiechnięty i doskonale ubrany pakiet dziewczęcego uroku. A przynajmniej przypuszczalnie tak odpowiedzą ci, gdy zapytasz o mnie na mieście. Ale wcale nie stroję dziwnych min kiedy mówię, to akurat kłamstwo całkowicie wyssane z palca. I wcale nie zrobiłam jej teraz, czy możemy wrócić do tematu? Okej. Wychodzę z założenia, że  dostajemy dokładnie to samo, co dajemy innym, dlatego zawsze staram się być miła dla wszystkich. Sądzę, że właśnie dlatego ludzie mnie lubią, choć bądźmy szczerzy – przecież naprawdę ciężko jest mnie nie lubić. Nie mam żadnego problemu z nawiązywaniem kontaktów, ale chyba dlatego, że niezbyt pojmuję różnicę między obcym, a znajomym. To znaczy, nie rozumiem, dlaczego miałabym się zachowywać całkowicie inaczej tylko dlatego, że kogoś nie poznałam. Wstydzić czy cokolwiek. Bo przecież przed poznałam, równie dobrze można by wstawić słowo: jeszcze. Jestem naprawdę towarzyską osobą, mam wielu przyjaciół, ale tych najbliższych zaledwie garstkę. Z drugiej strony, Gabrysia cały czas powtarza mi, że jestem zbyt naiwna i nie powinnam tak łatwo ufać ludziom czy wierzyć we wszystko, co mówią, ja osobiście naprawdę nie mam pojęcia w czym tkwi problem. Sama nie kłamię (no chyba, że wymaga tego sytuacja, ale wtedy jest to całkowicie usprawiedliwione i jestem zdania, że nie powinno się tego rozpatrywać w kategoriach kłamstwa tylko raczej koniecznego nagięcia prawdy) i po prostu nie wierzę, że inni robią to dwadzieścia cztery na siedem. Z reguły staram się patrzeć jedynie na pozytywną stronę każdej sytuacji, ale sami wiecie jak to w życiu bywa, nie zawsze można zachować spokój i optymizm. Tylko kiedy ja zaczynam się stresować, to moja życiowa sielanka nagle zamienia się w taki olbrzymi koszmar. Jak raz się zgubię, to już koniec. A przynajmniej do momentu, kiedy wpadnę na jakiś genialny pomysł.
    Mam dwadzieścia lat i właśnie na dwadzieścia się zachowuję. Nie udaje kogoś, kim nie jestem, nie staram się wydorośleć na siłę i nie próbuję się wciskać w swoje dawne poglądy. Młodość jest jedna i trzeba z niej korzystać wtedy, kiedy ma się na to czas, żeby potem pewnego dnia nie rozpaczać, że się ją zmarnowało. Nie zrażam się porażkami i zawsze staram się przeć do przodu, bo przecież życie nie kończy się na jednym facecie (chociaż po zerwaniu jakoś zawsze tak się wydaje) czy na jednej pracy. To znaczy, mam nadzieję, że kiedyś uda mi się spotkać tego jednego jedynego i znaleźć swoją wymarzoną karierę, ale wcale nie czuję takiej palącej potrzeby, żeby było to tu i teraz. Szkoda, że to wcale nie znaczy, że posiadam jakiekolwiek pokłady cierpliwości. Serio, chyba kiedy ją rozdawali, ja akurat stałam w kolejce po biust. Naprawdę nienawidzę czekać, wtedy zaczynam się denerwować i poganiać, bo przecież muszę mieć to na już (już to moje ulubione słowo, chyba, że to ja mam zrobić na już coś, czego robić akurat nie mam ochoty, wtedy to go nie lubię). W ogóle mam to chyba po tatusiu, bo on też jest taki, że jak sobie coś ubzdura, to już koniec świata. Takie z nas wszystkich straszne uparciuchy. Silna i zdecydowana, to cała ja.
    Bo uwielbiam decydować (chyba, że mam wybrać pomiędzy dwiema sukienkami, wtedy to koniec świata), chociaż z organizacją u mnie naprawdę ciężko. Poważnie, trudno o mniej rozgarniętą osobę, ale czego nie zrobię, to nadrobię uśmiechem. Zawsze pchałam się do wszystkich komitetów, zwłaszcza tych organizacyjnych, bo poważnie, nie ma nic lepszego, niż przykładowo planowanie balów. Lubię być ważna i mieć tę świadomość, że coś mi się udało.
    Jestem bardzo energiczna. W sumie, zawsze byłam. Jako dziecko nie potrafiłam długo usiedzieć w jednym miejscu, biegałam, skakałam i tańczyłam. I jakoś tak mi to zostało. W sensie, teraz biegam i skaczę już mniej, bo na szpilkach jednak ciężko, ale tańczyć uwielbiam. Zwłaszcza na imprezach, bo na nich zawsze bawię się dobrze. I w sumie jest mi zupełnie obojętne czy z alkoholem czy bez niego. A tak poza tym, to często buzia mi się nie zamyka. Tylko że to, że dużo mówię wcale nie znaczy, że zawsze wiem o czym tak właściwie mówię
    Wydaje mi się, że jestem dość bezpośrednia i z reguły po prostu nie potrafię ugryźć się w język w odpowiednim momencie. Pewnie dlatego czasami ludzie patrzą na mnie jak na idiotkę, a  uwierzcie mi na słowo, że to nic miłego. Bo chociaż wydaję się być naprawdę pewna siebie, tak naprawdę zawsze biorę do siebie słowa innych i niesamowicie przejmuję się ich opinią. I niby wiem, że kiedy patrzą na mnie, widzą jedynie ładną, ale pustą blondynkę, której największą ambicją jest pewnie zostanie celebrytką, ale poważnie nie mam siły, żeby wiecznie udowadniać wszystkim, że ja to coś więcej, niż tylko ładna buzia. W porządku, uwielbiam zakupy, a Cosmopolitan jest moją biblią, gdybym chciała zaprzeczyć, musiałabym wyprzeć się całej siebie, tylko zupełnie nie rozumiem, dlaczego to sprawia, że ludzie już na wstępie wrzucają mnie do odpowiedniego pudełeczka i nie potrafią zobaczyć, że pod tym wszystkim kryje się o wiele więcej.

    2. Ciekawostki:


    • Zainteresowania: Moda, uroda, kolorowe czasopisma, zakupy, ciuchy, buty, buty, buty, torebki, kosmetyki, ekologia, książki o zdrowym odżywianiu, kolorowe drinki, imprezy, horoskopy, bieganie, seriale
    • Ulubione: Ulubiony film: Bonnie i Clyde, ulubiona książka: Przeminęło z wiatrem(Bonnie Blue!), ulubiona piosenkarka: Bonnie Tyler, autorytet: Bonnie Elizabeth Parker
    • Inne: Naprawdę boję się burzy


    F. Przeszłość  
    Jestem przekonana, że pewnego dnia usadzę swoje dzieci na kanapie i opowiem im historię o tym, jak poznałam ich ojca. Mam nadzieję, że nie zajmie mi to aż ośmiu sezonów jak w „Jak poznałem waszą matkę”, bo jak to tak wychodzić za mąż po trzydziestce? O rodzeniu dzieci nawet nie wspominając, bo w takim wieku naprawdę trudno wrócić do dawnej figury. W każdym razie, na chwilę obecną nie mogę opowiedzieć o tym, jak spotkałam swojego księcia, bo do tej pory pocałowałam jedynie kilka żab, ale mogę rozpocząć narrację swojego życia. Wiecie, jak w serialach, kiedy słychać jedynie głos aktora, a na ekranie widać śliczne ujęcia Nowego Jorku.
    Obchodzę urodziny każdego pierwszego sierpnia i muszę wam szczerze powiedzieć, że to naprawdę kiepska data. Głównie dlatego, że wakacje i wszyscy znajomi spędzają je w swoich domach i ze swoją rodziną, a zorganizowanie przyjęcia to istny horror. Poważnie nie uwierzycie przez jakie męki musiałam przejść w czasie mojej słodkiej szesnastki. Mama nie potrafi zrozumieć moich rozterek, mówi, że to dobrze, bo przynajmniej pogoda była ładna i mogła zabierać mnie na spacery, a nie jak w przypadku Gabrielle i pewnie dlatego zawsze byłam zdrowsza i rosłam szybciej, ale ja nie wierzę w takie rzeczy, logistyka planowania urodzin jest naprawdę ważniejsza. W każdym razie, urodziłam się, potem rosłam, rosłam, rosłam – aż wreszcie urosłam. W międzyczasie przytrafiło się wiele śmiesznych i tragicznych rzeczy, ale o tym opowie wam Gabrysia. Kiedyś, może. Jak odciągniecie ją od zestawu małego chemika. Wracając do tematu. Jak już urosłam, to dostałam list z Hogwartu. Oczywiście, nie było innej opcji, bo rok wcześniej taki sam przyszedł do mojej siostry. A tak być nie może, że ona coś dostaje, a ja nie, to przecież logiczne. Nawet przez moment nie zaczęłam się zastanawiać, czy jestem czarownicą, bo jak mogłabym nie być? Przecież wszyscy mnie lubią. Jak już mówiłam, nie pomyliłam się. W wieku lat jedenastu pojechałam do Hogwartu a gadający kapelusz przydzielił mnie do Hufflepuffu. Zupełnie nie wiem, dlaczego, bo przecież to nie mój odcień żółtego. Ale jak to się mówi – ładnemu we wszystkim ładnie, więc jakoś przetrwałam te siedem lat. Owutemy zdałam bardzo dobrze i naprawdę nie rozumiem, dlaczego wszystkich tak to dziwi. Mogę wydawać się głupiutka, ale głupia nie jestem, to sobie zapamiętajcie. Po skończeniu szkoły postanowiłam zrobić coś ze swoim życiem i wyjechałam do Stanów Zjednoczonych. Praktycznie od razu dostałam angaż do jednego z amerykańskich sitcomów i szybko stałam się mniejszej sławy gwiazdką. Kariera stała przede mną otworem i pewnie dzisiaj chodziłabym już po czerwonych dywanach, gdyby nie ci idioci z wytwórni, którzy postanowili zdjąć mój serial z anteny. Stwierdziłam, że skoro nie film to może muzyka i postanowiłam nagrać swój własny singiel. Tak się złożyło, że mój ówczesny chłopak pracował w wytwórni, więc zaczęliśmy razem pracę nad moją pierwszą płytą. Tylko że nim udało się nam ją skończyć, okazało się, że mój luby ma skłonność również do innych dziewcząt i rozstaliśmy się dość burzliwie. Mniej więcej w tym samym czasie wyszła ta cała afera z moją siostrą, więc zdecydowałam, że wrócę do kraju, żeby jej pomóc, bo jak tatuś sobie coś uwidzi to już jest koniec świata, a tylko ja potrafię go przekonać, że może by tak odrobinę inaczej. I tym właśnie sposobem trafiłam do Londynu.


      Obecny czas to Sob Kwi 27, 2024 7:50 pm